czwartek, 23 maja 2013

Podróż czwarta - Lwów.

Oczywiście, że przygody były.
Począwszy od tego, że nieświadomie dokonaliśmy przemytu gier przez granicę.
Wiadomo jak się podróżuje z Trzewikiem.
Wie, że jedzie na konwent i będzie gry prezentował.
Ale gdzie? I jak tam dojedziemy?
Nie, tego już nie.
Nasz gps jest dosyć niechętny do pokazywania nam najłatwiejszych sposobów podróżowania. Najczęściej właduje nas w jakieś sobie znane, sprzed 10 lat, drogi.
Tym razem usiłował wcisnąć nas w środek Tarnowa, Rzeszowa...
Wracając postanowiłam jednak zaufać znakom drogowym i gps został zamknięty w szufladce Skody.

Jechaliśmy na Ukrainę z pewnym niepokojem. Wszyscy udzielali dobrych rad pt. "jedziecie tam samochodem? a czym wracacie?" hahaha

W piątek rano, po odstaniu 30 minut w innym świecie pt. granica polsko-ukraińska, wyruszyliśmy na Lwów.

Nie było nigdzie po drodze złośliwych policjantów czyhających na nasze auto celem wlepienia nam mandatu za nic.
Nie było nigdzie jakiś strasznych dziur, czołgów, bandytów.

Lwów.

Lwów przywitał nas nawierzchnią o wdzięcznej nazwie "kocie łby". Nie wiem, skąd ta nazwa, nasza skoda miauczała resorami jak kot. Może więc stąd?

Ale nawierzchnia to nic. Bardzo nic. Najpiękniejszy jest tam styl jazdy.

PO PROSTU CUDOWNY.

Totalna wolna amerykanka.

Każdy jedzie gdzie chce, jak chce, parkuje gdzie chce i jak chce. Auta stały na środku drogi.

Jeździ się tam na styk.

Na styk lakieru.

Nie ma znaczenia, kto z prawej, kto z lewej. Autobus i tak się przepcha. Nawet jak nie ma miejsca.

Ulice są wąskie. I jeżdżą tramwaje.

Zdecydowanie chcę tam wrócić, m.in po to, żeby sobie znowu pojeździć.

Samochody.

Samochody jakie tam jeżdżą mogą przyprawić o zawrót głowy.

Od Łady wyprodukowanej w 1975 roku poprzez cudne ciężarówki po najnowsze BMW, które premierę miało w tym roku.

I to wszystko przemieszcza się po garbatych ulicach nie przejmując się sobą nawzajem.

Zaparkowaliśmy Skodę w piątek rano w pobliżu konwentu.

Pobiegliśmy na konwent.

A po konwencie na piechotę do hotelu Plazma, który był tuż obok.

Mieścił się w starej kamienicy na czwartym piętrze.






Hotel okazał się być uroczym, klimatycznym miejscem z bardzo miłą obsługą.

I śniadaniem, gdzie jedną porcją moglibyśmy się w trojkę wyżywić.

Konwent.

Konwent okazał się być ogromną imprezą, z masą dzieci, rodzin, szkół.

Trochę nas zaskoczył widok strasznej ilości dzieci szkolnych chodzących zwartym szykiem. Na szczęście nasz kącik okazał się być na ostatnim piętrze, gdzie było prawie cicho, w porównaniu z parterem. I na naszym piętrze była wystawa gadów, pająków i ...małpy. Jednej, za to kontaktowej dosyć. Codziennie rano darła się o jedzenie. I patrzyła na nas z wyrzutem.

W piątek dotarliśmy na konwent coś około godziny 12.00.

Coś około godziny 14.00 staliśmy już na pustym stoisku, mając w ofercie aż kilka pudełek Zombiaków...

No i Undead'a.

Przez następne dwa dni Trzewik tłumaczył reguły różnych swoich gier a ja stałam jak Matoł na stoisku tłumacząc ludziom w różnych językach, migowym też, że już wszystko sprzedaliśmy.




Ot, dowcip taki.

Codziennie odwiedzaliśmy bar ukraiński z pysznym jedzeniem, gdzie za obiad la 3 osób płaciliśmy coś około 40 zł.

Lwów.

Lwów okazał się być miastem pełnym PIĘKNYCH, BARDZO PIĘKNYCH  kobiet. Ale tak bardzo, bardzo pięknych.

I wszystkie te bardzo, bardzo piękne kobiety biegają po mieście w szpilkach, sukienkach.

Robi wrażenie.

Lwów okazał się być miastem pełnym kontrastów i miłych klimatów.

Rynek nocą tętniący muzyką, pokazami tancerzy tańczących z ogniem.

Szwędając się z Lenką nie udało nam się zobaczyć Lwowa bardzo dużo. Ale to, co pooglądałyśmy, było ładne.

Ładne uliczki z kocimi łbami, małe sklepiki, kawiarnie.

I ponownie samochody. W każdym momencie, gdy się wejdzie na ulicę w sznur samochodów, nawet na czerwonym świetle, spowoduje się zatrzymanie ruchu. I nikt się temu nie dziwi.

Nikt a nikt.

I tak oto nastała niedziela.

W niedzielę miałyśmy z Lenką iść na górę z której widać pięknie panoramę miasta.

Wytargaliśmy o 9 rano walizkę z hotelu. Ruszyliśmy po kocich łbach do Skody.

Ale Skody nie było.

Ulica była pusta.

No tak, to się musiało tak skończyć.

Czym wrócicie? hahaha....

Poszliśmy na konwent, ciągnąc za sobą smutnie walizkę.

Na konwencie okazało się, że jest taki jeden, który wie wszystko i że zaraz się dowie i że już sie dowiedział i że nasza Skoda jest do odebrania na takim parkingu na który zostają odholowane auta, które zostały zaparkowane na starówce i na dodatek na przystanku autobusowym....

Po 10 minutowej jeździe taksówką dotarliśmy w miejsce, które może się marzyć fanom fotografii postapo.

Stary obdrapany barak. Za żelazna bramą.

W tym starym obdrapanym baraku trzech, nie mówiących po angielsku, facetów.

I pies.

Duży pies leniwie śpiący przed wejściem.

I lawety.

Odwożące auta, które ktoś zaparkował na starówce w miejscu dla autobusów.

Po auto pojechał ze mną jeden z geeków. Lwowianin.

Na miejscu zabronił mi wyciągać paszport i portfel.

Pokłócił się z panem pilnującym, który coś tam marudził, że to auto tu już od soboty stoi i nikt się im nie interesuje.

Cała rozmowa i sytuacja była jak żywcem wyjęta z filmów Barei.

No ale w końcu Skodę wydał.

Za rok też tam parkujemy obawiam się.

Powrót.

Powrót okazał się dużo szybszy bez użycia gpsa.

Na granicy wprawdzie trzeba wykonać kilka dziwnych czynności i pozbierać kilka pieczątek.

Ale co tam.

Był to bardzo udany wyjazd.

Polecam Lwów.


















poniedziałek, 20 maja 2013

Wyprawa na wschód

Nie wiem kto będzie opisywał naszą wyprawę na wschód, póki co wrzucam zapowiedź:

Udając się na Ukrainę spodziewałem się przygód. I słusznie. Były.