czwartek, 29 listopada 2012

W Nowym Domu II


[przypominam mój wpis sprzed roku]

Minął rok od kiedy zamieszkaliśmy w Nowym Domu. Niemiłosiernie umęczeni mieszkaniem na 50 metrach z czwórką dzieci, mieszkaniem w domu bez centralnego ogrzewania, z grzybem na ścianach, w nieustannym chaosie, błocie, zgiełku, bez kuchennej lady, bez kuchennych szafek, bez biurka do pracy i z jedną małą szafą na ubrania, umęczeni mieszkaniem w warunkach które były jak najczarniejszy koszmar, jak bajda, którą straszy się dzieci...

Rok temu wyrwaliśmy się z koszmaru pełnego pleśni, nieustannego przejmującego ziąbu, grypy i srypy, wiecznego hałasu i zgiełku.

Pełni nadziei na nowe otwarcie.

Nie miałem wielkich nadziei. Marzyłem po prostu, by było choć trochę cieplej. Nieco ciszej. I bym miał biurko. Niewiele mi trzeba było do szczęścia...

Nowy dom spojrzał na moje marzenia i uśmiechnął się. Życie w trzewiczkowie przez ten rok przerosło wszelkie moje oczekiwania.

W nowym domu jest ciepło. Można kręcić takimi fajnymi gałkami przy kaloryferze i od razu robi się cieplej albo zimniej, jak sobie tylko zażyczysz. 
 
W nowym domu jest przestronnie. Mam swój pokój, i dzieci mają swoje pokoje, i jest duży stół i jest strych wielki i tylko Merry nie ma pokoju, ale planuje dobudować szklarnię, więc już niebawem...

W nowym domu jest cicho. Dzieci kłócą się i łomotają na piętrze, a od piętra można zamknąć drzwi. Czasem tylko słychać głośniejsze łup. Zgiełk i hałas odeszły w niepamięć.

W nowym domu nie ma bajzlu i chaosu. Są tu przeróżne szafki i szafy, szuflady i szufladki i one tam mają miejsca na wszystko. I talerze mają swoje miejsce i słoiki i jest szafka na słodycze i półka na gry i jest miejsce na płyty CD i miejsce na garnki. 

W nowym domu można się spotać ze znajomymi. Nie ma obawy, że grzyba złapią, że gruźlica ich dopadnie, że wstyd i pożoga na widok jaskini, w której żyjemy. I przenocować na piętrze mogą, i wieczorem przy ognisku pośpiewać, i na tarasie z komarami się pouganiać. 

Za nami wspaniały rok. Uśmiechnięty, ciepły i posprzątany. Nowy dom już nie jest nowy. Lecz wciąż jest absolutnie wspaniały.

środa, 28 listopada 2012

Niedoczas.

Czas pędzi jak oszalały.

Weekend za weekendem.

Tupu tupu tup nadciągają święta.

A wraz z nimi refleksja.

Lenka z przedszkola, jak i rok wcześniej, przynosi kolędy.

I śpiewa je w domu bo kolędy mają zazwyczaj ładną melodię.

Śpiewając pyta o czym śpiewa...

Szkoła polska jest miejscem w którym ateista lub wyznawca innej religii niż katolicka nie ma szans.

Żadnych.

I owszem.

Można jasełka potraktować jak teatr, można święta traktować jako polską tradycję, niekoniecznie związaną z wiarą.

Ale poza tym muszę Lence wciąż i wciąż tłumaczyć, czemu ludzie chodzą do kościoła.

Co tam robią.

Wczoraj nasza pralka zaszalała i chlusnęła litrami wody na podłogę.

Złapałam za mopa, ręczniki, za wszystko czym się dało chłonąć wodę.

Psa oszczędziłam. Labradory krótkowłose dosyć są.

...zbierałam wodę przy akompaniamencie kolędy w wykonaniu Lenki, która z zachwytem brodziła w kaloszach po wodzie ...

Zalana łazienka. Piana na moich ustach. Psy zachlapujące wszystko. Lenka w różowych kaloszach śpiewająca gromkim głosem kolędę. Było cudnie.

piątek, 9 listopada 2012

Dzień Niepodległości.

- Mamo, dzisiaj dzieci w szkole występowały.

- O, z jakiej okazji?

- Bo kiedyś inny król chcił nam zabrać Polskę i mu się nie udało.
I teraz dzieci występowały. I król był.

- A, akademia była, fakt.

- Mamo, tylko nie wiem, gdzie się podział Jezus?

(Poprzednim razem lena oglądała jasełka w szkole.....)

wtorek, 6 listopada 2012

postRobinson period

Robinson gotowy. Wydany. Mam go z głowy. Zanim siądę do kolejnego prototypu mam wakacje. Mam 4 tygodnie w czasie których gram we wszystkie gry jakie wpadną mi w ręce. Gram w nowości. Gram w starcie. Gram w gry, które wyszły w ciągu roku i na które nie miałem czasu, bo katowałem Piętaszka. Zagrałem w Slavike. Zagrałem w Western Town. Zagrałem w Love Letters. I Evolution. I Al Rashid. I Netrunnera. I Lords of Waterdeep. I ogólnie gram we wszystko co mi wpadnie w ręce. A w ponieważ w ten weekend świętowaliśmy rocznicę Trzewiczkowa, w ręce i na stół wpadło wiele gier. Zagraliśmy więc w...


Odyseusz
Bardzo prosta i fajna gra, w której gracze mają sekretne cele i bardzo krótko terminowo (dosłownie na jeden ruch do przodu) nawiązują sojusze. Jedni chcą by statek Odyseusza popłynął na północ, inni chcą go na zachód, robią ściepę w kartach, by popłynął na zachód, ale jak już jest na zachodzie to już ich sojusz się łamie, bo jedni chcą dalej na zachód, inni już wolą na południe... Kupa zabawy, planowania, kombinowania co inny gracze planują i z kim się wiązać... Nic z tego w rozgrywce w sobotę się nie pojawiło. Ani nie było sojuszy, ani nie było planowania, ani kupy zabawy. Czy znajomi drętwi ;), czy rozgrywka na 5ciu to już trochę za dużo (wcześniej grywałem w gronie 4 graczy), czy coś nie coś.. nie wiem. Było drętwo, a szkoda, bo moje dotychczasowe przygody z Odyseuszem były naprawdę udane!

Love letter
Karcianka którą kupił w Essen Piechu, pokazał ją mojej Merry w MDK i mojej Merry się bardzo spodobało. Więc mi poleciła. Zagraliśmy w Love letter w firmie i było świetnie. Gra niezwykła, bo składa się ledwo z 16 kart. Wiedząc, że w weekend szykuje się impreza wykonałem więc tytaniczną pracę i narysowałem te 16 kart, żebyśmy mogli sobie zagrać w trzewiczkowie. Gdy tylko więc skończył się nieudany Odyseusz, wyciągnęliśmy Love letter. To jest fajna gra zakrzyknęła Merry. Było dramatycznie. Nasi drętwi znajomi z Opola marudzili przez całą rozgrywkę. :) W zasadzie trudno mówić o całej rozgrywce, bo w połowie gry marudzenie osiągnęło poziom, w którym postanowiliśmy zakończyć grę i przerwaliśmy zabawę. Wyraz zabawa jest tu użyty nieco na wyrost. No cóż, kolejna katastrofa...


5 sekund
Można oczywiście wtedy było wyciągnąć Felda. Nasi drętwi znajomi z Opola byliby może usatysfakcjonowani. Ale nie. Wyciągnęliśmy 5 sekund z Trefla. Szaloną grę imprezową, w której masz pięć sekund (a mierzy je klepsydra wydająca przeraźliwy dźwięk!) na odpowiedzenie na bardzo proste pytanie.

Drętwa znajoma z Opola na każde pytanie odpowiadała: "O Jezu! Nie wiem!" Taktyka na Jezusa długo się nie sprawdzała, ale miało to się zmienić pod koniec gry, gdy padło pytanie: "Wymień 3 koledy" Jezusiu maleńki...

Drętwy znajomy z Opola też błyszczał. Jego Mount Everestem okazało się pytanie: "Wymień 3 gry planszowe." Nie odpowiedział. Widać nie wystarczy być przez rok Redaktorem Naczelnym magazynu Świat Gier Planszowych, by odpowiedzieć na takie pytanie :D

Merry nie zdołała wymienić nazwisk 3 aktorów...

Palast gefluster
Po tych szalonych zmaganiach wybraliśmy karciankę Palast Gefluster. To dziwna gra karciana. Ma bardzo broken mechanizm punktowania. Ma gigantyczną wadę - często się zdarza tak, że rozgrywka toczy się pomiędzy dwójką graczy, a inni tylko patrzą i nie mogą nic zrobić, czekają na swoją kolejkę, a ta może nigdy nie nastąpić - teoretycznie może się zdarzyć, że gra zakończy się nim wykonasz choć jeden ruch. Mimo tych wad, niezmiennie dobrze przy Palast Gefluster się bawię. Wiem o jej wadach, akceptuję je. I bawię się dobrze. Zwyciężyli ex equo Grzech i Tycjan. Fajnie bylo, choć Merry w jednej z tur wykonała ruch równie kretyński jak słynne w pewnych kręgach jej legendarne zagranie w Filarach ziemi przed laty. Gdy Grzech zastawił epicką pułapkę na Moniq, Merry wykonała absurdalny ruch i pozwoliła Monique wyczołgać się spod topora. Nie na długo, na szczęście...


Master thieves
A później doszło do epickiego zdarzenia - Grzech podjął się przeczytania reguł MasterThieves i tak, ponad 2 lata po tym, jak otrzymałem go w prezencie na urodziny Master Thieves wylądował na stole. Master Thieves to jedna z najpiękniej wydanych gier planszowych (nazywanie jej grą planszową to troszkę pudło - to przepiekna drewniana szkatuła pełna szufladek!). Master Thieves to gra o złodziejach, którzy muszą wykraść diamenty - mamy w grze role pozwalające nam w swojej turze wykonywać określone akcje oraz mamy skrzynię, do której wrzucamy, lub z której wyciągamy diamenty. Po każdym ruchu skrzynię można obrócić, przekręcić - można zrobić z mózgu sieczkę. Element memory w tej grze jest na gigantycznym poziomie. W ogóle nad grą nie panowałem. Gdyby graczy było 3 może dałbym radę. Może gdyby można było obracać skrzynię tylko w 1 płaszczyźnie, albo w pionie albo w poziomie dałbym radę. Tu jednak, w grze na 5 graczy, po obracaniu skrzyni w każdym kierunku byłem jak dziecko we mgle. Nie miałem pojęcia gdzie są te szufladki z diamentami.

Drętwi znajomi z Opola pojęcie mieli. Wygrana Tycjana (Moniq drugie miejsce) była miażdżąca, miał chyba dwa razy więcej punktów niż ja, Merry i Grzech razem wzięci...


Cash and guns
Jako że na imprezkę dotarła Monga (która powinna za karę za spóźnienie obrać 20 kg ziemniaków, by odpracować to, iż musieliśmy w ciągu soboty około 20 tysięcy razy odpowiedzieć na pytanie Leny: "Kiedy przyjedzie ciocia z Kasią?") postanowiliśmy się postrzelać. Gier na 6 graczy nie ma zbyt wiele, więc wybór był ograniczony. Znajomi z Opola znowu coś tam pod nosem marudzili, ale w końcu się zgodzili... ;)

Mój egzemplarz Cash and guns pochodzi z 2005 roku, ma więc 7 lat. W tym czasie zwiedził wiele imprez, większość Pionków, miał do czynienia z czwórką dzieciaków... Piankowe pistolety już dawno zastąpiłem zabawkowymi. Jak zwykle z Cash & Guns, było zabawnie i bardzo bez sensu. Wygrała Moniq, która była tajnym gliniarzem, choć utrzymuje, że wcale nie dzwoniła po wsparcie i ktoś inny omyłkowo przekręcił kartę. Cóż...


Cytadela
Trudno w to uwierzyć, ale następnie na stole wylądowała Cytadela. Ta Cytadela, na którą wszyskie geek'i narzekają, że wolna, że losowa, że fajna była lata temu, ale z czasem straciła swój urok. Ta właśnie Cytadela. I o dziwo, wcale nie było wolno, wcale nie było tak losowo. Się okazało, że jeśli gracze nie zamulają, jeśli towarzystwo jest miłe, wesołe, a w czasie gry nie marudzi się, że nudno, i że trzeba czekać na swoją kolejke, ale prowadzi się zwykłe rozmowy - Cytadela daje radę!

Było bardzo fajnie, była zacięta walka, było i burzenie dzielinic przez Generała i morderstwa i złodziejstwa i wszystko to co Cytadela ma w swojej ofercie. Wygrał Grzech, a ja Cytadele ponownie polecam. Kurzyła się na półce, leżała, bałem się, że nie sprosta w dzisiejszych czasach, ale jednak jest dobrze. To nadal świetna gra!

Verflixxt!
Na zakończenie wieczoru wybraliśmy starego dobrego Verflixxta, który potrafi uciągnąć 6 graczy. Czy pamiętacie, że jego autorem jest słynny duet Kiesling/Krammer, odpowiadający za takie hity jak Tikal, czy Mexica?!

Niestety, w wariancie sześcioosobowym, gdy każdy z graczy ma tylko 2, a nie 3 pionki ilość decyzji dramatycznie spada, gra traci bardzo dużo ze swego uroku i choć jestem wielkim fanem tej prostej gry planszowej, to tą rozgrywkę oceniam bardzo nisko. Rzut kostką i praktycznie żadnych wyborów. Zadziwiające jak ujęcie jednego pionka wpływa na poziom zabawy!


A potem nadszedł czas na kimę. W żadną z gier nie wygrałem. Trzeba było zbierać siły na rewanż. W niedzielę na pewno w coś wygram myślałem zasypiając...