poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Na wyspie Trzewika.

Testy Robinsona idą pełną parą.

Plansza nie schodzi ze stołu.

Dzieci jedzą obiad kolejno.

Ewentualnie ustawiają talerze na skrawku stołu , który nie jest zajęty przez Inżyniera, Marynarza czy innego Badziewiarza;-)

Ale dzieci się nie buntują. Kochają Robinsona.

W każdej chwil są chętne do zagrania.

Gdy rozpoczął się tzw Długi Weekend Majowy, dzieciaki postanowiły zrobić Robinsona na żywo.

Zaczęło się od poszukiwania taniej siły roboczej do wycinania gałęzi wierzb.

Trafiło na Trzewika.

Ja, przy całym moim zamiłowaniu do sprzętów wszelakich, siekiery nie potrafię opanować.

Zatem Trzewik dwa dni całe wycinał gałęzie.

Dwa dni całe stawiał szałas, zapewniając mnie, że konstrukcję ma ów szałas silną.

Po dwóch dniach szałas był prawie ukończony.

Ale nastał wiatr. Ktoś rzucił kością pogody...

Szałas okazał się konstrukcją słabą.

Runął.

Ekipa została bez dachu nad głową. Najwięcej "hitów" dostała Lenka.

Następnie nastąpiło szukanie łopaty i kopanie "wilczego dołu".

Nie mieliśmy serca powiedzieć młodym kopaczom, ze niezależnie od tego, ile litrów wody wniosą - one i tak wsiąkną...

Na dzień następny nastąpiło szukanie siekiery i sekatora oraz robienie łuku.

Siekierę trzeba było ukraść sąsiadom a łuk okazał się niewykonalny z powodu braku liny.

Psy poczuły zagrożenie stanem wyjątkowym i na wszelki wypadek schroniły się w zaciszu domu.

Po trzech dniach ekipa padła.

Wykończył ich upał i zakwasy spowodowane siekierą i łopatą.

Kości pogody zwiastują burzę.

Ekipa nie ma dachu, nie ma jedzenia, nie ma siły.

Wszyscy śpią...

Mam nadzieję, że nie wpadną rankiem na pomysł zrobienia stożka z drewna i odpalenia flary...

Mamy tu taką dużą butlę z gazem, flara mogłaby być potężna.

No, ale na pewno przyciągnęłaby pomoc;-)

Dobranoc;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz