Wyrwałam się na weekend z Leną do Mongi.
Na Tichu.
Żeby osłabić moją kondycję, Monga przeciągnęła mnie przez pół Wrocławia w niesamowitym upale. na taki tam miejski spacerek. Że niby gdzieś tam rzeka płynie.
Ostatnie 20km niosłam Lenę na karku bo opadła z sił...
Następnie nadszedł był wieczór wściekle upalny.
I Tichu...
Ależ przegraliśmy z Grzechem w to Tichu.
Ależ strasznie.
Że aż brak słów, żeby to opisać.
W tym Wrocławiu nic a nic gościnni nie są.
Jedziesz i dostajesz łomot.
ZA NIC!!!!
Za dwa tygodnie rewanż...
A dzieci nasze w czasie Tichu spędzały upojny wieczór i noc oglądając co się da i gdzie się da, nikt nie zwracał uwagi.
Cicho sza....
W Gliwicach dostaje się łomot w Brassa, gościnność porównywalna, równowaga w przyrodzie musi być :)
OdpowiedzUsuńNo ja przepraszam, w Brasa nie gram;>
OdpowiedzUsuńJa w tichu też nie :)
OdpowiedzUsuńMarudzisz Merry. Dostałaś fory w ostatniej partii... -300 do 500 było przecież ;P
OdpowiedzUsuńTo gdzie i kiedy ten rewanz, zaplanuje sobie zajecie na wieczór:) Ania
OdpowiedzUsuń