poniedziałek, 18 lutego 2013

Ch.K. (znaczy Chaos Kontrolowany)




Dzisiaj nagle, niespodzianie, okazało się, że prowadzę w MDKu tzw warsztaty z gier planszowych.

Że prowadzę je od 15 to nic. Ale, że o tym zapomniałam, to już gorzej.

I dlatego tuż obok godziny 15.00 zastałam pod swoją salą grupkę dzieci.

A gier nie miałam. Oj nie.

A w sali miałam spory kawałek Portalu...

Nic to.

Jakieś gry się znalazły. W coś pograliśmy.

Bałam się trochę co nastąpi o godzinie 17.00 ponieważ plakat wiszący na www MDKu głosił, iż zapraszam na gry dla dorosłych...

...

Nic to.

Dzisiaj mieliśmy grać w Western Town.

Gra to dziwna. Zamotana jak kłębek wełny. A gdy tłumaczy ją Trzewik, jej zamotanie staje się bardziej kłębkowate.

Zasiedliśmy zatem,  Asiok, Tomek, Ryu i Ja.

Po godzinie pełnej niewyraźnych wypowiedzi Trzewika, nastąpił trudny do opisania setup.

Uważam, że niewyraźnych reguł nie powinni tłumaczyć ludzie z niewyraźną wymową.

Ale nic to. Daliśmy radę. I nawet Asiok nie udusił mi męża.

Pośród awantur ( z tym gościem, który nam tłumaczył) doszliśmy jakoś do końca.

Jakimś cudem nie przegrałam tak całkiem. Ale też i całkiem nie wygrałam.

I za cholere nie wiem, czemu mi się ta gra podoba.

Chaos niby tam jest, bliski memu sercu.

Ale pozorny.

I niby można nieźle się bawić w kółeczko, patrząc, co przeciwnik
wyprawia.
I niby można tam wiele przeliczać.
I niby mamy na ręce prawie te same karty a ich ilość jest tak ograniczona, że można sobie policzyć, co kto ma.

Niby.

Ale tak na serio to najbardziej mnie wkurzało głównie to, że niby graliśmy w cztery osoby a tak naprawdę mogłam wtłuc tylko sąsiadom. Tomek był mi niedostępny do bicia.

Niby. Bo mogłam niby wymuszać na Asioku coś tam, żeby musiał to zrobić Tomkowi...

Niby.

Nie wiem o co chodzi ale gra mi się podoba i już.

Za tydzień gramy jeszcze raz!

Może się dowiemy w końcu o co chodzi tym Indianom.

I czemu jedni z nich są czerwoni a inni pomarańczowi?!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz