Biegam sobie po domu czyniąc porządek, który przeradza się w szybkim tempie w bałagan.
Czytam w spokoju - pokoju książkę.
Wracam ze spaceru ledwo coś widząc przez zaparowane okulary.
Nie znam dnia ni godziny, gdy usłyszę:
"Chodź Merry, gramy".
- Chodź, przestań biegać bez sensu, gramy.
- W co? Bo może mi się nie chce?
- Oj, no w grę taką, chodź. Nie w Zombiaki, nie bój się.
- Ok.
Siadam.
Wczoraj na stole wylądował Ares Project.
Lubie karcianki. Zdecydowanie wolę karcianki od plansz.
Ale żeby grać jednak warto znać reguły.
Zostały mi one zatem wyjaśnione w skrócie. Jak się okazało, w dużym skrócie.
Gramy.
Po pierwszej rozgrywce gra przypomina przekładańca. Przekładamy karty z jednego stosu na stół, udając, że się zbroimy. Że zatrudniamy wojsko.
Jakoś słabo to wygląda więc Trzewik stwierdza :
- Ok, doczytam reguły.
Doczytywał przez pół soboty. Wieczorem, gdy już przegrałam walkę z Leną z wynikiem 2:0 ( nie zasnęła sama ani w swoim łóżku) nadejszła ta chwila gdy słyszę :
- Już wiem wszystko, gramy.
No i jak to bywa, podczas gry dowiedziałam się w dosyć kluczowych dla mnie momentach, jak się zdobywa VP. Tzn jak się nie zdobywa.
I jak TO AKURAT działa.
Nie wygrałam.
Ale grałam ostatnio w Tzlokina. I pomimo, że nie wygrałam to trochę pamiętam reguły. Trochę na tyle, żeby zagrać z Trzewikiem. I się nareszcie, po tych wszystkich latach odgryźć. Ale czyż zemsta nie jest rozkoszą bogów?
Muszę to przemyśleć.
A na razie dopijam kawę oglądając Spektakl Jednego Kota Zwanego Śnieżką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz