Lubię konwenty, można tam spotkać setki pozytywnie zakręconych ludzi.
Lub tylko zakręconych.
Lub tylko ludzi.
Zawsze warto.
W Modenie, na konwencie, spacerowaliśmy z Trzewikiem po halach, oglądając wszystko dookoła.
I wsłuchując się w język włoski.
Nagle podbiegł do nas pewien Włoch wołając po angielsku:
- To ty, pamiętam cię, tłumaczyłaś nam w Essen Nową Erę i robiłaś tak! (tu wykonał gest bicia po rękach).
Trzewik zbaraniał z lekka.
- Merry, biłaś na naszym stoisku ludzi po rękach?!
- Tak, a bo co?
- A nic.
Popołudniem tego samego dnia, ten sam Włoch, dopadł mnie ponownie, co nie było łatwe na hali liczącej 1000 osób.
Podbiega do mnie i krzyczy:
- Czekaj, muszę mieć z Tobą zdjęcie. Mój kumpel też.
I poleciał po kumpla. Przytargał go i tak oto mamy razem zdjęcie.
Tzn ja go nie mam;-)
A dzień później, w Wenecji, podeszła do nas pewna para i po polsku, z obcym akcentem, zapytała, czy dobrze słyszą, że mówimy po polsku i czy mają nam zrobić zdjęcie naszym aparatem i odwrotnie;-)
Nie mam pojęcia, skąd byli.
Jakieś takie miłe to jest. Takie zwyczajne, ale miłe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz