Otóż byliśmy ostatnio w Republice Czeskiej. Ja, Lena i Trzewik.
Ruszyliśmy w piątek około południa, żeby dotrzeć tam w sam raz na późny obiad.
O obiadach i innych posiłkach rozpisywać się nie będę.
Kto tam był, ten wie...
Lena posiłki przepłakała;-)
Ale.
Ale podczas tego pobytu naszła mnie refleksja taka, że...
Że mam przewalone.
Byliśmy oczywiście tam z okazji gier planszowych.
Innych wyjazdów nie odbywamy przecież.
Byliśmy tam jedynymi Polakami.
I nikt z nami po polsku tam nie mówił.
Po angielsku w zasadzie też nie za bardzo.
Całą sobotę spędziłam z Lenką na placu zabaw.
Lenka co jakiś czas tylko wołała zjeżdżając ze zjeżdżalni "Mamo, jak mam wołać że mają uważać bo zjeżdżam?!"
- Pozor - darłam się w odpowiedzi.
Było nas tam coś około setki.
Sto osób.
Rodziny z dziećmi.
Rodziny szwędające się po placu zabaw, siedzące nad rzeką.
Rodziny rozmawiające.
Zdekompletowane rodziny, w postaci żon bez mężów były trzy.
Ja.
Żona Petra.
Żona Vlady.
Żony autorów gier zawzięcie testujących swoje gry w lodowatej sali gier.
Od ósmej rano do północy.
Z przerwą na obiad.
A i to nie zawsze zjedzony wspólnie.
Było miło pomimo wszystko.
Było ładnie.
Jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie udało im się skrzyżować owcę ze świnią:
A poza tym:
Moje ulubione pt "Gra ktoś k... czy nie?!" |
Szkoda, że nie mogliśmy pojechać. Byłybyście 4 zdekompletowane. W sam raz, żeby myśleć o Tichu. ;P
OdpowiedzUsuńA jak tam budynek główny? Już ładnie wyremontowany??
OdpowiedzUsuńBo o domki kempingowe to aż strach pytać... ;)
Ale i ja żałuję, że nie mogłem pojechać - atmosfera gry i wspólnego spędzania czasu, jak pamiętam, jest tam rewelacyjna