Sieć ESPN, jak przystało na stację telewizyjną, kręci sporo reklam, sporo dobrych reklam. Jako więc appendix do wczorajszego, bardzo patetycznego wpisu, jako appendix do reklamy z przesłaniem, dziś coś innego - niby ponownie ESPN, niby ponownie the ball does the impossible, niby ponownie reklama Mistrzostw Świata... ale z przymrużeniem oka i z jajem, ponieważ raz na cztery lata, w okolicach czerwca...
Sick days around the world are increased 300%
And yet not one employee is fired
Not one doctor is required
Not one important meeting is ruined...
Because the bosses are out, sick too...
Zostało mi 7 dni na skończenie Robinsona Crusoe. Czuję, że coś mnie powoli bierze. Sick days are coming...
Nim napiszę o Wojtku Szczęsnym, krótka przerwa na reklamę. To film zrobiony na Mistrzostwa Świata przez telewizję ESPN. Usłyszymy tam muzykę U2, usłyszymy monolog Bono i usłyszymy coś co cholernie dobrze opisuje to czym między innymi jest piłka:
Simple ball fuels the passion and pride of nations,
It gives people everywhere something to hope for,
Gives countries respect when respect is in short supply
Once every 4 years a ball does the impossible...
Jesteśmy cholernie zakompleksionym narodem, narodem uczepionym przez lata jednego chudego Małysza, narodem łaknącym najmniejszego choć sukcesu, choćby i w tak beznadziejnie nudnej dyscyplinie jak skoki narciarskie...
Już za kilka dni nasi piłkarze mogą dać naszym kompleksom chwilę wolnego. Już za kilka dni mogą porwać nas do krainy dumy i nadzei na lepsze jutro. Już za kilka dni Polska może przez kilka tygodni być uśmiechniętą krainą.
Już za kilka dni... the ball can do the impossible...
Z każdego kanału (radio, tv, internet) atakują nas GÓWNIANE reklamy piłkarskie, jest Euro, więc każdy producent, od podpasek, po wykładziny podłogowe, od kominków po serki topione postanowił reklamować swoje produkty w sposób piłkarski. Można się zrzyg... zwymiotować.
Aby dać odpór zalewowi tego gigantycznego crapu, i by wrócić do tradycji publikowania przeze mnie ciekawych reklam rozpoczynam mini cykl - Dobre Reklamy z piłką w tle.
Zaczynamy od wyśmienitej reklamy firmy Nike pod tytułem "Two seconds"
Zaczyna się tak: "OK, let's take two seconds to talk now about soccer, which is about two seconds longer than it deserves." i w przewrotny sposób pokazuje, że choć piłka nożna jest w Stanach w rankingu popularności daleko po amerykańskim footballu, baseballu, koszykówce, hokeju to wciąż - to kawał pasji, którą dzielą miliony...
Łukasz Piszczek pojawił się w polskiej lidze w sezonie 2006/2007. Grał na pozycji napastnika. W 69 meczach strzelił 14 goli (czyli jak łatwo obliczyć, udawało się chłopu trafić do bramki raz na 5 meczów, napastnik, że ho ho ho).
Po tym sezonie trafił do niemieckiej ligi, gdzie dość szybko zorientowano się, że Łukasz nie jest napastnikiem.
Przesunięto go na pomoc, na prawe skrzydło. Facet miał płuca jak miechy, niech gania uznali Niemcy.
Po dwóch sezonach w Niemczech Piszczek trafił do Borusii Dortmund, gdzie trener uznał, że Łukasz ma naprawdę kosmiczną wydolność i przesunął go na prawą obronę mówiąc mu: "Odbierasz piłkę i zasuwasz z nią do przodu. Dośrodkowujesz w pole karne i szybko wracasz do obrony. Tam odbierasz przeciwnikowi piłkę i zasuwasz z nią do przodu, dośrodkowujesz i szybko wracasz..."
Dziś Łukasz Piszczek jest jednym z najsłynniejszych obrońców w Europie, a prasa sportowa od kilku tygodni pisze o możliwym transferze Łukasza do Realu Madryt (tak, to ten słynny klub, o którym słyszeli nawet niedzielni kibice).
Łukasz ma niesamowite, nieprzebrane siły. Tyra za dwóch. Biega od jednego krańca boiska do drugiego, zasuwa po skrzydle w jedną i drugą stronę, jest nieustannym koszmarem przeciwników. To między innymi dzięki jego olbrzymiej pracy Borusia Dortumnd zdobyła mistrzostwo Niemiec w tym sezonie.
Odkąd Piszczek uwolnił się od polskiej myśli szkoleniowej i kiedy przestano mu wmawiać, że ma talent do strzelania goli, Łukasz zrobił gigantyczną karierę. To jeden z 3 polskich piłkarzy rozpoznawalnych w Europie, jeden z 3 polskich piłkarzy, których jednym tchem wymienia się w piątce najlepszych piłkarzy w Europie na swojej pozycji. To jeden z tych 3 polskich piłkarzy, których nie musimy się wstydzić. Ba, możemy być z nich dumni.
Kiedy Łukasz wybiegnie na murawę po prawej stronie boiska zamieni tę część boiska w tor kolei dużych szybkości. Zajedzie tam przeciwników. Kiedy odbierze piłke, włączy trzeci, czwarty i piąty bieg i pomknie do przodu. Trzymajcie za niego kciuki. Oby jeden z tych rajdów przyniósł nam dobre dośrodkowanie i gola.
Niedzielny kibic, który zasiądzie przed telewizorem podczas Euro, by kibicować Polakom może czuć się mocno zagubiony. W naszej reprezentacji gra sporo piłkarzy, którzy z Polską mają niewiele wspólnego. Dlatego dziś, by niedzielnych kibiców przygotować do wstrząsu przyjrzymy się legii cudzoziemskiej w naszej drużynie.
Wszystko zaczęło się przed laty, gdy trener Jerzy Engel powołał do naszej drużyny Emanuela Olisadebe - wtedy to pierwszy raz w koszulce z orłem na piersi wybiegł na murawę piłkarz, który w Polsce się nie urodził, Polakiem nie był, a w reprezentacji grał dlatego, iż prezydent Kwaśniewski nadał mu (w trybie ekspresowym) polskie obywatelstwo.
Później wydawało się, że pójdzie już z górki, Leo Benhaker powołał do reprezentacji Polski brazylijczyka Rogera, dla którego też zdobył szybciutko polski paszport.
Z górki? Niekoniecznie.
Nasz obecny trener, będąc wtedy kandydatem ledwo na trenera, grzmiał na konkurentów, że tak być nie może, że w drużynie mają grać młodzi piłkarze z Polski a nie obcokrajowcy z naszym paszportem, że jak on zostanie trenerem to żadni brazylijczycy nie będą bronić barw Polski.
Grzmiał i grzmiał. I w końcu został trenerem reprezentacji. I zaczął sprawdzać tych polskich piłkarzy, jednego, drugiego, dziesiątego... Żaden grać nie umiał... Rakiem się Smuda musiał ze swoich postulatów wycofać. Inna sprawa, że wycofał się naprawdę porządnie...
Środek obrony? Damien Perquis, Francuz
Lewa obrona? Sebastian Boenish, Niemiec
Defensywny pomocnik? Eugen Polansky, Niemiec
Ofensywny pomocnik? Ludovic Obraniak, Francuz
Prawie połowa naszej drużyny to goście, którzy nie wiedzą kto to Reksio czy Bolek i Lolek. Nie wiedzą co to Wigry-3, nie wiedzą co to za adres Alternatywy 4, co to buty Relaxy czy ocet na półce. Wychowali się w Niemczech, we Francji, z Polską mają niewiele wspólnego - ot, jednego z przodków i ot, polski paszport.
Trudno kibicować. Trudno łączyć się enmocjonalnie z Francuzem, czy Niemcem grającymi z orłem na piersi. Trudno krzyczeć z radości, gdy w imieniu Polski gola strzela Francuz. Jak się z nimi emocjonalnie połączyć? Co w nich znaleźć, by uwierzyć, że to nasi walczą?
Ludo Obraniak. Trzeba o nim powiedzieć, że facet ma charakter. Jeśli stereotypowy Francuz kojarzy nam się z jakimś mięczakiem w fatałaszkach, Ludo zdecydowanie nie jest takim typem. Ma faktycznie nieco polskich genów. Ludo jest jednym z pierwszych do bitki. Jeśli tylko któregoś z naszych sfaulują, jeśli tylko na boisku jest gorąco, Ludo pokazuje, że ma nasze, ziomalskie geny. Jest pierwszy na miejscu i nie hamuje się ani trochę, natychmiast dochodzi do przepychanki, starcia. Może i Francuz, ale nasz Francuz, z gigantyczną dziarą na ręce i z sarmackim sercem. Jeśli ktoś będzie z nami zadzierał, Ludo da mu w ryj. Szczerze i po polsku. Oprócz tego gość na szczęście uczył się grać w piłkę we Francji. A to znaczy, że potrafi grać. Miejmy nadzieje, że oprócz rodzimego charakteru, pokaże na Euro też nieco umiejętności piłkarskich.
Damien Perquis. Franc Smuda wypatrzył go gdzieś na boiskach we Francji, że świetny, że załata gigantyczną dziurę w obronie. I powołał go na mecz. Perquis zagrał i zagrał średnio. Nie zna polskiego, więc ni cholery nie mógł się dogadać z kumplami z obrony, szału nie było. Smuda powołał go jeszcze raz, znowu zagrał, znowu tak sobie, wcale nie wyglądał jak zbawienie, dziennikarze już wieszali psy i na nim i na Smudzie. A Smuda swoje, minęło nieco czasu i Smuda znowu powołuje Perquisa. I Perquis o dziwo gra genialnie. Ani pół błędu, wszystko połatane w obronie jak nigdy. O co chodzi, co się dzieje, pytają dziennikarze:
- W tych pierwszych meczach grałem z kontuzją, na blokadach przeciwbólowych.
- Dlaczego pan grał z kontuzją? Dlaczego pan się nie przyznał?!
- Bardzo chciałem zagrać. Gdybym się przyznał, że mam kontuzję, trener nie powołałby mnie do składu...
Jest więc Perquis debilem.
Ma jednak dwie zalety. Naprawdę chce grać i gryźć trawę. I naprawdę umie grać.
Perquis nie umie po polsku, więc na środku obrony mamy Marcina Wasilewskiego (o którym pisałem ostatnio), czyli gościa, który nie umie grać na środku obrony oraz Perquisa, który umie, ale nie zna języka polskiego, więc będzie krzyczał do kumpli na migi, by ustalić kto kogo kryje... Będzie wesoło.
A Eugen Polansky i Sebastian Boenish? Boenish chociaż umie mówić po polsku... Tak jak ja po angielsku...
Moje doświadczenia z oglądaniem meczów są jednoznaczne - by czerpać choć minimum frajdy z kibicowania trzeba wiedzieć kto gra. Trzeba mieć choć minimum emocjonalnego połączenia z biegającymi po boisku kopaczami, inaczej nie ma to sensu. Dlatego dziś połączę was emocjonalnie z Marcinem Wasilewskim. To piekielnie barwna postać naszej drużyny.
Marcin Wasilewski, czyli popularny Wasyl to facet, któremu warto kibicować. To piłkarz, który jest prawym obrońcą, a w naszej narodowej drużynie podczas Euro będzie grał jako środkowy obrońca, choć to fucha zupełnie inna, a Wasyl doświadczenie jako środkowy obrońca ma dokładnie zerowe. Jak to możliwe? Dlaczego na newraligicznej, kluczowej pozycji środkowego obrońcy mamy faceta, który nigdy tam wcześniej nie grał? To oczywiście długa i ciekawa historia.
Przez lata Wasyl był bardzo dobrym i bardzo lubianym przez kibiców prawym obrońcą. Nieustępliwy, waleczny, twardy i zadziorny. Do tego zdarzało mu się - a to już wśród obrońców żadkość - regularnie strzelać bramki. Niby obrońca, niby siedzi z tyłu i pilnuje dostępu do własnej bramki, ale tup tup, podczas różnych rzutów rożnych biegnie w pole karne przeciwnika i siup, strzela bramkę. Kibice go uwielbiali.
W sierpniu 2009 stało się jednak coś strasznego. Podczas meczu ligowego Anderlechtu Bruksela ze Standardem Liege po brutalnym faulu rywala Wasyl doznał otwartego złamania nogi. Wydarzenie to można sobie zobaczyć na YouTube, lecz jest to obraz tylko dla widzów o mocnych nerwach. Ja sam odpuściłem sobie i nigdy tego nie widziałem. To była 25 minuta meczu, minuta która wstrząsnęła całą Belgią i całą Polską. Nagłówki w prasie?
"Wyrwali nam serce"
"Beenhaker zaszokowany kontuzją"
"Wasilewski brutalnie zaatakowany"
Lekarze dawali Wasylowi minimum 12 miesięcy przerwy w grze i co gorsza poddawali w wątpliwość to, czy Wasyl kiedykolwiek wróci do grania w piłkę na zawodowym poziomie. Przeciwnik prawie urwał mu nogę. Wasilewskiego czekały trzy kolejne operacje i piekielnie długa rehabilitacja.
Jak zapewne się domyślacie, Wasylowi trzeba by urwać obie nogi, by zniechęcić go do powrotu na boiska. Po 8 miesiącach Wasyl powrócił do treningów, a miesiąc później wrócił do składu Anderlechtu. Tego faceta nie da się zatrzymać.
Przez te 8 długich miesięcy, podczas każdego spotkania ligowego w 25 minucie kibice Anderlechtu skandowali nazwisko Wasyla. Tydzień w tydzień, weekend w weekend, podczas każdego meczu kibice oddawali Wasylowi hołd i dawali jasny sygnał, że czekają na jego powrót. Niewielu piłkarzy na świecie cieszy się takim szacunkiem kibiców. Tydzień w tydzień, 25 minuta, cały stadion skanduje nazwisko Wasilewski. Ma to swój wymiar.
Wasyl w końcu wrócił do gry. Znowu strzela gole. Kibice kochają go jak nigdy. Jest ikoną swojej drużyny.
A jak to się stało, że ten prawy obrońca gra w naszej reprezentacji na środku obrony? To oczywiście kolejny dowód na to, że kto jak kto, ale Wasyl da się pokroić, by tylko móc grać...
Trener Polaków, Franz Smuda nie powoływał do gry Wasilewskiego, bo Wasyl po kontuzji, bo Wasyl dopiero wraca do formy, bo wreszcie - najważniejsze! - Wasyl gra na prawej obronie, a tam mamy pewniaka do gry czyli Łukasza Piszczka (o nim opowiem za kilka dni). Po co więc powoływać Wasyla, jak ani go nam nie potrzeba (mamy prawego obrońcę), ani on nie jest pewny formy, bo od kontuzji wziął minęło niewiele czasu...
W końcu jednak Smuda, pod presją dziennikarzy, którzy jak i kibice, bardzo Wasyla szanują, powołał Wasyla. Wasilewski przyjechał na zgrupowanie i harował jak wół, walczył o miejsce w drużynie za dwóch, gryzł trawę na każdym treningu, mimo że wiedział, że na prawej obronie numerem jeden jest Piszczek i nic, absolutnie nic nie jest tego w stanie zmienić. No ale póki ktoś nie urwie Wasylowi dwóch nóg, ten walczy. Nie poddaje się. Oddaje serce w każdej minucie każdego treningu.
Po zgrupowaniu Smuda ogłosił to o czym wszyscy kibice od dawna wiedzieli - nasza reprezentacja potrzebuje Wasyla. Potrzebuje faceta, który walczy do upadłego. Potrzebuje wojownika, który będzie walczył z przeciwnikiem do śmierci. Faceta, który ma gigantyczne serce do gry, faceta, który nie odpuści ani na sekundę, nie cofnie nogi, nie zawaha sie, choćby to się miało skończyć tej nogi złamaniem.
Wasyl wywalczył sobie miejsce w naszej drużynie. Nie ma pojęcia o graniu na pozycji środkowego obrońcy. Tydzień w tydzień, w każdy weekend gra w klubie w zupełnie innym miejscu na boisku, ma inne obowiązki, inne nawyki taktyczne.
W drużynie narodowej, wśród 11 najlepszych polskich piłkarzy, gra nie dlatego, że jest świetnym środkowym obrońcą, nie dlatego, że zapewnia nam spokój w obronie, nie dlatego, że nasza bramka dzięki niemu będzie bezpieczna.
Gra dlatego, że bardzo, ale to bardzo chciał grać dla Polski.
Nikt z kibiców nie ma wątpliwości - będą z tego kłopoty, będą klopsy i wpadki, będą pomyłki i będą stracone gole - nie da się inaczej, jeśli wystawiamy w obronie faceta, który się na tym nie zna.
I żaden, ale to żaden z kibiców w Polsce nie narzeka. Kibice kochają tego walczaka. Wolą stracić 3 gole, ale widzieć na boisku serce do gry, niż stracić jednego gola ale z innym obrońcą.
Kibicujcie Polakom. Kibicujcie Wasylowi. To kawał twardziela, który dowodzi, że marzenia się spełniają.
P.S. W ramach kącika humorystycznego (może humor powinien być na początku, by ktokolwiek doczytał do końca?), nie może zabraknąć tutaj najsłynniejszego wywiadu w historii polskiej piłki. I choć brzmi to po prostu jak fraza stylistyczna, w tym akurat miejscu jest to szczera prawda - Marcin Wasilewski, gdy grał jeszcze w polskiej lidze udzielił w przerwie meczu najsłynniejszego wywiadu w historii polskiej piłki. Naprawdę. Na stronie gazeta.pl w dziale Sport, w dziale ZCzuba w menu głównym mamy:
sport.pl relacje na żywo euro2012 spodenki wasilewskiego
Tak, wywiad Wasyla ma osobny dział na gazeta.pl
Tak, chcecie to zobaczyć. Zobaczyć, i jeszcze bardziej pokochać tego wariata.
W ostatnich tygodniach nasiliło się
wygłaszanie największego suchara w historii polskiej piłki nożnej,
czyli dowcipu o Polakach. Leci on tak: „Polaków czekają 3 mecze:
mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor”. Dowcip ten lat ma
ze dwadzieścia, niestety, osoby mało interesujące się piłką
mają go albo za świeży (bo skąd mogą wiedzieć, że jest
sucharem skoro na co dzień nie siedzą w piłce), albo że ma on
sens.
Sensu on zaś – wyjątkowo w tym roku
– nie ma żadnego. Wszelkie znaki na niebie i ziemi mówią, iż
jest wyjątkowa szansa na to, że Polacy zagrają nieco więcej niż
trzy mecze. Naprawdę. Jednym z powodów, dla których należy w to
wierzyć, jest fakt, że trenerem Polaków jest Franciszek Smuda.
Co to za pan?
Franciszek Smuda to największy
farciarz w historii rodzimego footballu.
W roku 1996, prowadząc Widzew Łódź
w eliminacjach do prestiżowych rozgrywek Ligi Mistrzów trafił na
duńskie Brandby, z którym to Brandby do 89 minuty przegrywał 3:1.
Ale ponieważ Smuda to Smuda, w 89 minucie Widzew strzelił gola i
wczołgał się do Ligi Mistrzów. Ten obłędny mecz przeszedł do
historii polskiego sportu także ze względu na komentatora, któremu
na antenie odbiło, emocje były tak duże, iż facet zupełnie
stracił nad sobą panowanie, wykrzykując kultowe dziś: „Panie
Turku, kończ pan ten mecz. Dlaczego pan jeszcze nie kończy?!”
Polecam obejrzeć – to jedne z najbardziej odjechanych 5 minut w
historii polskiego komentarza sportowego.
Ten sam Franz, rok później, znowu
prowadząc Widzew Łódź rozgrywał ostatni mecz sezonu w Warszawie,
z Legią Warszawa. Jeśli wygra Legia, mistrzem Polski będzie Legia,
jeśli wygra Widzew lub jeśli będzie remis, mistrzem będzie Widzew
Smudy. Jak przebiegał mecz? Jak to zwykle bywa w przypadku Smudy –
Legia wsadziła Widzewowi dwie bramki i do 85 minuty prowadziła dwa
zero. A potem Smuda zrobił czary mary i Widzew władował Legii 3
bramki w ciągu ostatnich pięciu minut meczu i zdobył Mistrza
Polski. Tak, zespoły Smudy grają do końca. I mają farta...
Kilka lat później, kierując już
Lechem Poznań Smuda znowu zrobił czary mary – ponownie walka była
o awans do europejskich pucharów i ponownie wszystko wskazywało na
to, że jest po sprawie i Lech odpadnie... Tyle, że w 120 minucie,
ostatniej minucie dogrywki Rafał Murawski zapakował piłkę do
siatki i wprowadził Lecha do pucharów. A Smuda mógł znowu
pokazać, że w życiu ma farta. Strzelać gola w ostatniej minucie
dogrywki... Takie rzeczy tylko Smuda.
Smuda nie tylko ma farta na boisku,
także poza nim, i by szczególnie nie zanudzać różnymi
historyjkami, skupmy się na najważniejszym – losowaniu grupy
Mistrzostw Europy. Jesteśmy w grupie z Grecją, Rosją, Czechami.
Nie ma słabszych drużyn na tych mistrzostwach. Nie jesteśmy w
korzystnej grupie, nie jesteśmy w dobrej dla nas grupie... Jesteśmy
w wymarzonej grupie. Nie dało się trafić na słabsze drużyny, nie
dało się wylosować lepiej. Mogliśmy trafić na Anglię, Niemców,
Hiszpanów – trafiliśmy na Greków czy Czechów... Cóż więcej
mówić?
Jesteśmy na miesiąc przed
mistrzostwami. I choć nie ośmielę się pisać, że mamy świetny
zespół i duże szanse na awans, na pewno można powiedzieć, że
mamy najbardziej fartownego trenera na świecie. Jeśli będą się
miały dziać cuda, to ze Smudą wydarzą się na pewno...
Sam Smuda jest przez kibiców bardzo
lubiany – za to, że jego zespoły walczą do końca, za to, że
preferuje ofensywny styl gry, za to, że w jego meczach zawsze dużo
się dzieje, traci dwa gole, strzela trzy – są emocje, jest show.
Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że
Smuda nie potrafi mówić po polsku, przez długie lata mieszkał i
pracował w Niemczech i to niemiecki jest jego naturalnym językiem.
Zachęcam niedzielnych kibiców, by nie tylko kibicowali Polakom pod
wodzą Smudy, ale by i nie przełączali telewizora, gdy nasz dzielny
trener udziela wywiadu. Zazwyczaj jest to kabaret live.
P.S. Tak naszego trenera wspomina
słynny polski bramkarz, Maciej Szczęsny, z czasów, gdy Franz był
trenerem Widzewa Łódź:
„Wielu ludzi polskiej piłki, jak
chociażby Artur Wichniarek, rozmawia ze Smudą tylko po niemiecku.
Andrzej Grajewski robi to samo, podkreślając, że tego co
selekcjoner mówi po polsku on po prostu nie rozumie. Szczęsny
wspomina:
- Pierwszy mój trening w Widzewie,
dopiero zdążyłem się z nim przywitać, przedstawić. Usiadłem na
skraju ławki rezerwowych. Franek stał za mną i słyszę, jak mówi,
że na treningu zajmiemy się "rzutyma rożnami". Po chwili
poprawia się, że "rzutami rożnyma". Naprzeciwko mnie
siedzi Tomek Łapiński i kręci wąsa. Wiedział, co będzie grane
więc nakrył twarz dresem. Po oczach widziałem, że prawie sika ze
śmiechu - opowiada Szczęsny.
- "Łapa" wprowadzał mnie w
pewną hipnozę, aż w końcu doprowadził mnie do braku kontroli nad
sobą. Zbiegło się to z tym, że Franek postanowił zakończyć
swoje męczarnie. "Będziemy pracować nad rzutyma rożnyma. A
ch... z tym. Zajmiemy się kornerami". Spadłem z ławki.
Leżałem na brzuchu i wyłem, zasłaniając się tylko, żeby głową
nie walnąć w posadzkę. Dusiłem się ze śmiechu, nie mogłem
złapać powietrza. Franek stanął nade mną okrakiem i zasyczał
tak, że zobaczyłem wszystkie jego żyły. "Kurrrrrr...
kurrrrrrr...". Tak się poznaliśmy...”
Za miesiąc plus osiem dni rozpoczynają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Za miesiąc plus osiem dni wielu z czytelników Trzewiczkowa będzie poddanych gigantycznej presji, zewsząd będzie atakowanych przez piłkę kopaną, przez piłkarzy, dziennikarzy, przez wywiady z trenerami i piosenki z kibicami. Dla pasjonatów piłki jest to święto totalne, dla osób w piłce niezorientowanych może to być przeżycie traumatyczne.
Nie należy się jednak martwić.
Powszechnie wiadomo, iż prawdziwą pasją Trzewika jest piłka nożna, a nie jakieś tam głupie gry. Nie musicie się więc nic a nic martwić. W maju, na łamach Trzewiczkowa przeprowadzę obóz treningowy, który przygotuje Was do tego co będzie miało miejsce w czerwcu, pozwoli wam łagodnie wejść w mistrzostwa i pozwoli uniknąć traumatycznych przeżyć. Ba, jeśli będziecie uczciwie pracować na treningach, jest szansa, że nawet uda Wam się z tych mistrzostw czerpać odrobinę radości.