Jako, że jest on facetem, który albo posiada wszystko, z udaną żoną na czele, lub też nie pragnie nic więcej, miałam problem z prezentem.
Tzn nie miałam.
Już dawno wymyśliłam sobie, że pojedziemy gdzieś razem.
Sam na sam.
Od czerwca śledziłam oferty tanich lotów.
W sierpniu stało się jasne, że z powodu Robinsona, dłuższy, tzn taki na 4 dni, wyjazd nie wchodzi w grę.
Porzuciłam zatem marzenia o locie na przecudną Islandię.
Daleko.
Drogo.
No i co by tam Trzewik robił?
We wrześniu jeszcze rozważałam wyjazd do Norwegii..
Ale uświadomiłam sobie, że nie mam gwarancji, iż Trzewik wsiądzie do samolotu.
I mogła się z wyjazdu zrobić totalna klapa lotniskowa.
Z potężną kłótnią.
Tak oto padło na Bieszczady.
Trzewik nie był tam nigdy, ja daaaawno temu.
Wynajęłam hotel.
Zakupiłam prowiant.
Spakowałam nas w dużą torbę.
Tzn Trzewika tak nie do końca spakowałam, jak się okazało na miejscu.
W piątek rano oświadczyłam:
"Ubieraj się, jedziemy na wyjazd urodzinowy."
Trzewik zerknął na mnie dziwnie i zapytał:
"Cos podejrzanie ciepło jesteś ubrana jak na ciebie, gdzie my jedziemy?!"
"Wsiadaj, ruszamy".
Wtedy właśnie Trójka nadała informację, że znaleziono martwą turystkę w Bieszczadach, zmarła z wychłodzenia....
Musiałam zachować kamienną twarz.
Zachowałam.
Jak wiadomo, podróże z Trzewikiem zawsze są dużą Niewiadomą.
Tak oto, po informacji o turystce, wsiedliśmy w moją "popierdółkę", jak raczy nazywać Moje Ukochane Auto Mój Mniej Ukochany Niż Auto Mąż.
Było pięknie, było miło.
W korku się skończyło.
Tuż przed Brzeskiem.
3 godzinki stania w miejscu....
Nic to.
Jak wyprawa to wyprawa.
Jakoś w końcu dotarliśmy.
Przecież czekały tam Bieszczady.
A nazajutrz ruszyliśmy na szlak.
Tak wyglądała sobota rano:
Tak było na szlaku nam:
A tak nam było na górze:
Cóż, lata lecą, kondycja pada....
Na wyższą przełęcz Trzewik już się zaciągnąć nie dał.
Nic to, następnym razem się uda.
W sobotę jeszcze, ponieważ świat jest mały, w knajpie spotkaliśmy się z naszym Zaprzyjaźnionym Wariatem Mattim.
Ale on też był po wyprawie ze swoją kobietą na przełęcz.
I też jakoś słabo wyglądał.
Fakt, na górze gór było lodowato. I wiało strasznie.
Podobno jak w Dorii, ucieszył się Trzewik.
Szczęśliwi i padnięci wróciliśmy w Dom Nasz Drewniany, który lada chwila będzie obchodził swój Roczek.
Ale zanim to nastąpi, przed nami wyprawa do Essen.
Jedziemy z Trzewikiem osobno....