poniedziałek, 6 lutego 2012

Narciarstwo.

Jestem sobie na slowacji.

Tzn jestesmy bo jest nas tu 24 zaprzyjaznione sztuki.

Przyjechalismy wczoraj, podjechalismy na stok obadac co i jak i dzisiaj rankiem, tj ok 9.30 wyszlismy przed dome celem zaladowania sie do aut szesciu.

Trzy z szesciu aut odmowilo wyjazdu na stok.

Pomimo kabli i wielu prob.

A na dworze mroz.

Musielismy wiec sie jakos wpadkowac w trzy auta.

Z cala masa butow narciarskich , kijow, nart oczywiscie.

I z cala masa dzieci ubranych juz w kaski i gogle bo do stoku mamy 6km...

Jedno z tych trzech aut po drodze zdechlo.

Zdechlo na tyle skutecznie ze musialo zawrocic do domu zabierajac ze soba narty i buty koleznki, ktora jechala innym autem.

Takim sprawnym.

Mialam to szczescie, ze moje auto rano odpalilo.

Ruszylo.

Dojechalo.

O 11.30 udalo nam sie dotzrec na stok.

Prawie.

Okazalo sie,ze musimy wysiasc trzy parkingi nizej bo wyzej stuknely sie dwa skibusy.

I zatarasowaly caly przejazd.

Po pol godzine udalo nam sie wsiac do skibusa, ktory podwiozl nas....200metrow wyzej. Wysadzil i powiedzial ze do wyciagu mamy 150 metrow zaledwie.

Wysiadlam.

W butach narciarskich.

Nina i Lena tez.

150 metrow okazalo sie byc metrami goralskimi.

Po kwadransie wedriwania pod gore, po lodzie, z wywracajaca sie co pol metra Lenka, nie bylysmy wcale duzo dalej od autobusu niz w momencie opuszczania go.

O 12.00 okazalo sie,ze po bilety jest dzika kolejka.

Nie dotarlam po bilety.

Zawrocilam do domu.

A, oczywiscie wszystko to dzialo sie w temperaturze minus 18 stopni!!

Zobaczymy ile aut uda nam sie jutro odpalic...

3 komentarze: