poniedziałek, 26 września 2011

Dzień kaloryfera.

W poniedziałki wychodzę z domu o 7.15.

Potem wracam ok 12.45 i o 14. 30 jadę dalej do pracy.

Wczoraj, pomiędzy 12.45 a 14.00 dopadł mnie kafelkarz, z którym musiałam się rozliczyć.

Dopadł mnie, na moją prośbę, pan od ogrzewania.

Kafelkarz chciał tylko ustalenia wysokości zamocowania szafki z lustrem.

Co wymagało ode mnie wejścia na górę.

NA BARDZO WYSOKICH OBCASACH.

PO DRABINIE.

Było fajnie.

Pana od ogrzewania potrzebowałam, żeby przekonać go, że nie chcemy mieć kaloryfera w szafie w sypialni.

W żadnej opcji i pozycji.

Skąd się tam wziął? To proste!

Elektryk zrobił gniazdka tam, gdzie miał być grzejnik.

Więc instalator przesunął z automatu grzejnik.

Do szafy.

Po kilku dobrych minutach różnych dowcipów, typu, że w szafie będzie ciepło, że mogę przecież drzwi nie dosuwać, że ludzie mają inne problemy....ustaliliśmy, że dzisiaj panowie prują podłogę i jednak grzejnik będzie w innym miejscu.

Podłogę prują bo rury lecą pod podłogą. Na szczęście nie ma w tym pokoju jeszcze paneli.

W niedzielę udało mi się zakupić meble w IKEI.

Pięć godzin nad projektem, z pełną świadomością, że jak się pomylę to będę z tym mieszkać...

Do momentu skręcenia mebli bezsenne noce mam w pakiecie.

Dzisiaj podobno mają przyjechać drzwi.

W tym tygodniu podobno ocieplą.

W sobotę zamontują gaz.

Targi w Essen zaczynają mi się jawić jako miły urlop....

1 komentarz: