Działania budowlane zagęszczają się.
Zaczynam dzień o 5.30, żeby spokojnie wypić kawę i o 6.30 móc zacząć wyprawiać ekipę do szkoły/przedszkola.
I zamknąć w kojcu Rufka, żeby nie upolował kóz sąsiada.
O 6.50 ląduję na terenie budowy, żeby na szybko ustalić co i jak i z kim i dlaczego i za ile.
O 7.15 ląduję w pracy, żeby odpocząć.
O 12.15 wracam na teren budowy, żeby na szybko ustalić co i jak i z kim i dlaczego i za ile.
O 14 odbieram Lenę.
O 15 schodzi się reszta dzieci.
O 16 próbuję zrobić prowizoryczny obiad...
O 18 wyjeżdża ekipa co wie jak i za ile.
O 19 usiłuję przygotować cokolwiek na dzień następny.
O 20 próbuję spacyfikować dzieci, żeby jednak się umyły...
O 21, żeby jednak poszły spać...
O 21.00 ląduję na podwórku, żeby to ustalone wcześniej jak i co i za ile obgadać z szefostwem przeróżnym i zapłacić...to co wcześniej jak i za ile.
O 22 wyprowadzam psy.
O 22.30 próbuję coś czytać.
A z babskich gazet wynika,że powinnam jeszcze chodzić na aerobik, siłownie, basen, masaże, do kosmetyczki, fryzjera...
I powinnam poczytać dzieciom.
I powinnam iść z nimi na basen, tańce, łamańce...
I oczywiście zająć się Panem Mężem.
I być piękna, pachnąca, uśmiechnięta...
Chce mi się spać;-)
Ot co.
Ot to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz